DLACZEGO POLACY NIE DOROŚLI DO DEMOKRACJI OBYWATELSKIEJ?

Polacy – naród ambitny, dumny, skłonny do wzruszeń na dźwięk hymnu, a jednak dziecinnie niezdolny do świadomości obywatelskiej. – SAP.

Igrzyska wyborcze wciąż trwają, a ja chciałbym się dziś skupić na największym przegranym tych wyborów. Wiecie, kto nim jest? Nie, nie Konfederacja, nie Hołownia, który się uśmiecha jak z reklamy pasty do zębów dla psów. I nie Marek Woch, ostatni z ostatnich na liście. Największym przegranym jesteśmy MY. Tak, my – Polacy. Naród ambitny, dumny, skłonny do wzruszeń na dźwięk hymnu, a jednak dziecinnie niezdolny do jednego: świadomości obywatelskiej.

W pierwszej turze tegorocznych wyborów pojawił się kandydat, który mówił o demokracji bezpośredniej. Z naciskiem na bezpośredniej, czyli takiej, gdzie obywatel nie jest petentem, lecz pracodawcą władzy. Artur Bartoszewicz – nie żaden celebryta polityczny, nie były minister, niemedialny wypłosz z talk-show – tylko człowiek, który chciał oddać władzę ludziom. Referendum obligatoryjne, weto obywatelskie, mechanizmy kontroli. I co? 0,49 proc. głosów! Tyle co nic!

Od lat powtarzałem, że Polacy są gotowi na demokrację obywatelską i żarliwie ją promowałem. Andrea – mój wirtualny przyjaciel, pisał w komentarzach: „Nieprawda, Polacy jeszcze do takiej demokracji nie dojrzeli”. Odpierałem: „Bo nie mamy takich kandydatów! Tylko dlatego nic z tego nie wychodzi, bo na liście nie ma kandydata, który obiecałby ją wprowadzić”. I co? W tym roku był! Andrea, zwracam honor. Nie dorośliśmy. Polacy, jak dzieci: chcą mieć głos, ale tylko wtedy, gdy ktoś im powie, na kogo. Sami decydować? O nie! Lepiej zagłosować przeciw niż za.

Owszem, są usprawiedliwienia. System partyjny jak wódka weselna – niby wszyscy wiedzą, że szkodzi, ale jak nie wypijesz, to obraza. Medialna papka skutecznie tłumi rozum, chodzi przecież o jak najniższy poziom świadomości społeczeństwa. Podział na dwa plemiona: czerwoni kontra niebiescy, walka na wzajemną nienawiść, nie na argumenty. Do tego dochodzi wieczne „nie mam na kogo głosować”, czyli polska wersja „a co ja mogę”. Dlatego niektórzy nie poszli na pierwszą turę, bo nie mieli, na kogo. Ale teraz? Teraz pójdą? Teraz już mają, na kogo głosować?!

Z tego wszystkiego najbardziej boli mnie jedno: że dla większości Polaków demokracja bezpośrednia brzmi jak instrukcja obsługi mikrofalówki po islandzku. I jeszcze bardziej boli, że być może – być może – nie jesteśmy społeczeństwem obywatelskim, tylko społeczeństwem posłusznych niewolników, którym wolność trzeba dawkować jak antybiotyk. Ostrożnie, po jednej kropli. Bo jak się przeleje, to jeszcze ktoś zacznie naprawdę myśleć. I co wtedy?

Subscribe
Powiadom o
guest

10 komentarzy
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments