Z cyklu: O co się martwisz (4)
Po ostatnim tekście o metkach zastanawiałaś się pewnie, czy nazbierałaś więcej tych pozytywnych, czy jednak przeważyły negatywne. Ale nie o to chodzi. Chodzi o to, żeby w ogóle przestać się metkować. Bo prawda jest taka, że nie musisz. No, chyba że któraś naprawdę dobrze na tobie leży, otula cię jak miękki sweter w zimowy dzień – to ją sobie zostaw! Ale jeśli któraś cię uwiera, drapie w duszę albo ogranicza jak za ciasne dżinsy po świętach – czas na zmiany.
Rzadko kiedy sama sobie przypinałaś metkę. Zazwyczaj robili to inni. Ludzie uwielbiają etykietować, szufladkować i pakować wszystko – łącznie z tobą – do pudełek z napisem „wiem, kim jesteś”. Rodzice, dziadkowie, nauczyciele, przyjaciele – wszyscy chcieli dobrze: „Ty zawsze taka cicha”, „nigdy nie była dobra z matematyki”, „ładna, ale niezdarna”… A wyszło jak zwykle: metki wrosły w ciebie tak głęboko, że już ich nie zauważasz, tylko myślisz, że taka jesteś.
Z czasem zaczynasz sama sobie przypinać metki. Dla świętego spokoju, żeby tylko nie próbować: „Nie umiem”, „to nie dla mnie”, „zawsze taka byłam” – to bardzo wygodne. I w jakimś sensie zrozumiałe. Bo zmiana wymaga odwagi. „Ja mam przykręcić gniazdko? Przecież nie jestem mężczyzną!” – jakby płeć była wymówką a śrubokręt skomplikowaną maszyną NASA. Tu nie chodzi o gniazdko. Chodzi o to, czy jesteś gotowa sięgać po nowe. Ale rozmowy o rozwoju osobistym możesz prowadzić godzinami, prawda? Tyle że rozwój zaczyna się właśnie tam, gdzie kończy się „nie umiem” i „to nie dla mnie”.
Gdy mówisz z przekonaniem: „nie mam zdolności do języków”, to po prostu zakładasz z góry, że nie warto się starać. I rzeczywiście – dopóki nosisz tę metkę, angielskiego się nie nauczysz. Tak samo z gotowaniem, sprzątaniem, praniem! Wiem coś o tym. Też mówiłem kiedyś, że nie umiem gotować. Ani sprzątać. I to była wygodna prawda – dopóki życie nie powiedziało: „sprawdzam”. Kiedy byłem bezrobotny, a moja mała żonka utrzymywała rodzinę, musiałem te umiejętności odkryć w sobie na nowo. Gotowałem, prałem, ogarniałem – i przyznam, że z czasem nawet to polubiłem.
A kiedy mówisz o sobie „jestem nerwowa” – to już nie etykietka, to całe logo! Tłumaczysz, że „to geny” i masz spokój – nie trzeba z tym nic robić. W końcu każdy wie, że jesteś nerwowa, więc twoje wybuchy i fochy mają certyfikat autentyczności. Tyle że ta metka nie chroni – ona izoluje. Czy to na pewno twoje geny, czy tylko przekonanie, które ktoś ci sprzedał? Bo może to nie nerwowość, tylko potrzeba zrozumienia. Może nie wybuchowość, a brak przestrzeni na oddech. Może wystarczy zdjąć tę metkę, by poczuć, że jesteś kimś więcej niż etykietą. Jesteś sobą – wciąż zmieniającą się, niegotową wersją siebie. I to jest w porządku.
p.s.
W dalszym ciągu wybieram rodzaj żeński ze względu na szacunek do wrażliwości kobiet i inteligencji mężczyzn, którzy potrafią ten rodzaj zamienić.