„Świat stał się teraz obrzydliwy”, „Kiedyś było lepiej, nie to co teraz”, „Już mi się nie chce żyć w takim świecie pełnym cierpienia” – coraz częściej to słyszę. Czy naprawdę tak trudno zrozumieć, że cierpienie nie jest dziełem Wszechświata, ale człowieka? To tylko stan emocjonalny, który może mieć różne źródła: ból fizyczny, uczucie straty, pustkę, zagubienie lub traumy związane z trudnymi doświadczeniami. Ale czy rzeczywiście musi być nieodłączną częścią naszego istnienia?
Cierpienie jest doświadczeniem subiektywnym, a to oznacza, że każdy odczuwa je inaczej. To, co dla jednego jest jedynie ukłuciem komara, dla drugiego może być bólem nie do zniesienia. Żal po śmierci bliskiej osoby jednych trzyma kilka miesięcy, czasem lat, a innych do końca życia. I choć mówi się, że czas leczy rany, to przecież nie każdy musi mu się poddawać bezrefleksyjnie. Ważne, aby nie traktować cierpienia jako obowiązkowego punktu na mapie ludzkiego doświadczenia.
Niektórzy filozofowie twierdzą, że cierpienie może prowadzić do głębszego zrozumienia życia i siebie. Że to rodzaj katalizatora rozwoju osobistego, który pomaga w budowaniu odporności. Może i tak bywa, ale to nie moja bajka. Nie zamierzam promować cierpienia jako narzędzia wzrostu, bo częściej ogłupia, zobojętnia i tumani, niż rozwija. Świat widziany przez pryzmat bólu staje się wrogi, a człowiek w nim – nieobecny. Jaki to rozwój, jeśli czujesz się jak cień samego siebie?
Niektórzy godzą się na cierpienie ze strachu przed odrzuceniem. Zwłaszcza jeśli są mocno osadzeni w jakiejś społeczności, na przykład parafialnej. Wolą cierpieć, niż przyznać, że coś im zgrzyta. Może już słyszą cichy szept podświadomości, który mówi, że ich wiara to kolos na glinianych nogach, ale trzymają się jej jak pijany płotu – przynajmniej ceremonialnie. A przecież nie ma nic złego w zmianie światopoglądu, jeśli odbywa się to świadomie. Lepiej szukać swojej prawdy niż kisić się w cudzej.
O gloryfikacji cierpienia w Kościele napiszę szerzej w środę, a teraz kilka prostych jak barszcz wskazówek dla cierpiących. Jeśli boli cię fizycznie – molestuj lekarza, bo medycyna ma wspaniałe środki przeciwbólowe, tylko lekarze niechętnie je przepisują. Jeśli cierpisz emocjonalnie – wróć do medytacji, jogi i technik oddechowych. A jeśli coś niezidentyfikowanego rozsadza cię od środka – otwórz się na ludzi, wznów kontakt ze starymi przyjaciółmi albo poszukaj grupy wsparcia, których jest teraz więcej niż grzybów po deszczu. Cierpienie może nas dopaść, ale przecież nie musi z nami zamieszkać.