SIEDZIEĆ NA DUPIE?

Jacek zadał mi wczoraj niegłupie pytanie: „Czyli co? Lepiej siedzieć na dupie i nic nie robić?” Gdybym nawet wiedział co robić to na przywódcę buntu się nie nadaję. A poza tym mamy już przecież nowego Wałęsę w spódnicy i wystarczy. Jedyne co umiem robić to pisać, ale staram się poprzedzać to działanie myśleniem. Może nie uwierzycie, ale najpierw siedzę na dupie i myślę a dopiero potem piszę, też siedząc na dupie, zresztą.

Myślałem zatem o tym czym w istocie są te protesty tak ochoczo nagłaśniane przez wszystkie media! Wydawałoby się, że chodzi o ten nieszczęsny „wyrok” czy „oświadczenie” prześlicznej jak wiolonczelistka Julii, czyli odkrycia towarzyskiego Kaczyńskiego. Kobiety słusznie wyraziły swój sprzeciw przeciwko traktowaniu ich jak żyjące inkubatory i nawet przez moment, ale tylko przez moment, skierowały swój protest przeciwko tym, którzy są prawdziwymi sprawcami tego „wyroku”. Na pewno nie jest to „Trybunał Konstytucyjny” (cudzysłów jak najbardziej uzasadniony) i nietrudno się domyślić, gdzie bije źródełko.

W Kościele, to takie oczywiste. Wiolonczelistka Julia jest narzędziem, wypełniała tylko polecenia Kaczyńskiego, który także jest narzędziem. Pewnie, że może stroszyć piórka i kukurykać, ale tak naprawdę wisi na klamce Rydzyka, bo bez niego nie istnieje w tym kraju! Doskonale o tym wie i chociaż zęby mu piszczą musi spłacać dług wobec czarnych. Dlatego protest skierowany przeciwko Kościołowi był absolutnie słuszny i absolutnie nie trafiony! Chodzi mi o formę! Po jaką cholerę wchodzić do kościołów i demonstrować wiernym, zamkniętym na wszystko co nowoczesne, swoje racje? Tam są naprawdę biedni ludzie, modlą się, głosują i bronią takich wartości jakie im nakazują purpuraci i to tam powinien być skierowany protest.

Wykrzykiwanie, podskakiwanie i wyśpiewywanie pod oknami kurii też nie większego sensu, bo eminencje olewają takie protesty ciepłym moczem. Ale gdyby tak Polacy masowo dokonywali apostazji, to już mniej wesoło byłoby pod purpurowym kapturkiem. Ja wiem, że to trudne, bo naraża nas na osobiste wysłuchiwanie głupawych uwag księdza i to od niego w zasadzie zależy, czy apostazja dojdzie do skutku. Poza tym trzeba mieć akt chrztu, jeśli mieszka się w innej parafii a przecież większość z nas mieszka w innej, ale pomyślcie o minach czarnej kawalerki, gdyby te wystąpienia były masowe! To by naprawdę zabolało!

Stosunek Polaków do Kościoła wciąż określa optyka „Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek”. Niby rozumiemy, niby się oburzamy, niby masowo oglądamy filmy Siekielskiego, ale nie jesteśmy w stanie reagować jak na potomków Piasta Kołodzieja przystało, czyli tak, jak to zrobiła Frances McDormand w filmie Trzy billboardy za Ebbing, Missouri. Fabuła filmu inspirowana jest prawdziwymi wydarzeniami i dotyczy zaginięcia córki, którą zrozpaczona matka próbuje odnaleźć.  Wykupiła billboardy stojące przy drodze do pewnego miasteczka, ale to nie podoba się władzy i… Kościołowi. Ta scena dotyczy Kościoła właśnie i jest aktorskim popisem Frances McDormand. Ech… gdybyśmy umieli w ten sposób rozmawiać z księżmi…

Scenę z tego filmu przysłała mi Alina Roland (dzięki) a ja udostępniam go pod tym linkiem: TUTAJ JEST SCENA.  Cały film jest zresztą dostępny na YouTube, ale nie o to chodzi. Chodzi o nasz osobisty, racjonalny stosunek do Kościoła wprost z pola serca! Sami zresztą zobaczcie.