RAK TO NIE WYROK

Wyraźnie poruszyła Wasze serca historia Marysi i jej victoria nad rakiem. To niezwykle cieszy, bo już najwyższy czas, aby przestał obowiązywać mit „rak to wyrok”! Takich ozdrowieńców jak ja i Marysia jest coraz więcej tylko nie wszyscy mają ochotę się ujawniać. Wśród komentatorów na tej stronie jest ich kilkoro, zapewniam, ale mają swoje powody, aby nie robić coming out-u. Bardzo często rodzina nie ma zielonego pojęcia, że mama, syn, ojciec czy córka chorowali na raka. Nie mówiąc już o pracodawcach! Nie oceniam tego, nie krytykuję, tylko ze swojego doświadczenia mówię, jak jest!

Niestety zachorowań na nowotwory przybywa i będzie przybywać lawinowo. Osobiście szlag mnie trafia, że z byle wirusa zrobiono ukoronowanego potwora a o prawdziwej pandemii nowotworowej nawet nie mrukną w mediach. A powinni! Powinni przynajmniej opowiadać o czynnikach kancerogennych, bo co prawda uniknąć tego badziewia nie sposób, ale można przynajmniej osłabić działanie. Nie możemy przecież uniknąć zatrucia organizmu metalami ciężkimi, bo oddychamy zatrutym powietrzem, pijemy zatrutą wodę i jemy zatrute pożywienie. Na szczęście pozbycie się tego syfu nie jest aż takie trudne. Można to zrobić w sposób ekologiczny wykorzystując właściwości ziół, owoców i warzyw albo poprosić lekarzy o jakiś medykament. Oni mają dyspozycji różne siekiery z Big Pharmy, czasami niezwykle skuteczne.

Czynników kancerogennych jest mnóstwo, chociażby odkrywana powoli rola wirusów i wirusopodobnych cząstek, niedotlenienie komórek, kwasica metaboliczna, czyli zaburzenia równowagi kwasowo-zasadowej i wiele innych. To są ważne czynniki rakotwórcze i może poradzić sobie z nimi prawie każdy lekarz, jeśli tylko ma chęć i możliwość pochylenia się nad pacjentem. Ja nie zajmuję się tymi problemami i zawsze odsyłam do białych fartuchów, jeśli patient jeszcze nie ma tych obszarów zdiagnozowanych. Najczęściej jednak przychodzą do mnie tacy, którzy już są po operacjach, chemiach, naświetlaniach a choroba wciąż postępuje w szybkim tempie. Dlaczego? Dlatego że medycyna akademicka wciąż nie przywiązuje wagi do tego co się dzieje w „duszy” pacjenta.

I w tym miejscu ukłon w stronę Hamera i Totalnej Biologii. Z mojego doświadczenia również wynika, że jeśli patientci nie uporają się ze stresem i „czarnymi woreczkami” będzie im bardzo trudno wyzdrowieć. Znam przypadki, kiedy stwierdzono, że pacjent pozbył się ponad wszelką wątpliwość wszystkich komórek nowotworowych a mimo to zmarł. Zmarł, bo nie był w stanie poradzić sobie z samotnością, żalem, poczuciem winy a czasami ze zwykłą wściekłością wobec kogoś, kto wyrządził mu jakąś krzywdę. Jeśli jeszcze bagatelizujecie tego typu emocje, to radzę przewietrzyć swoje myślenie, żeby nie znaleźć się w gronie osób którym „przy okazji” banalnych okresowych badań pan doktor powie – ma pan(i) raka! 

Na szczęście mamy do dyspozycji silnie działające narzędzia duchowe, tyle tylko że są upierdliwe, bo wymagają codziennego stosowania. Trening autogenny, sugestie, autohipnoza, listy uwalniające – Marysia to wszystko ogarnęła, ale nie wszyscy moi patientci robią to z takim entuzjazmem jak ona, nawet wtedy, gdy śmierć puka do drzwi. Są też narzędzia których samemu zastosować nie sposób, ja ostatnio praktykuję na przykład elementy Rapid Transformation Therapy. I jestem zdziwiony, bo prawie zawsze, w 95% prowadzą patienta do dzieciństwa, kiedy to w jego małej duszyczce została zablokowana jakaś traumatyczna energia a czasami nawet odłączyła się część duszy. Jeśli będziecie zainteresowani skrobnę coś na ten temat.