Zazwyczaj nie opowiadam publicznie o moim życiu osobistym i mój wczorajszy coming out nie wynika z próżności. Pytanie „Chcesz mieć raka?” jest jednak konsekwencją wczorajszego wpisu. Chciałem na swoim przykładzie pokazać, jak ważne są pytania, nawet te najbardziej błahe, na które warto sobie odpowiedzieć trochę głębiej i… co najważniejsze – szczerze. Macie to zresztą jak na dłoni w mojej książce „Nie daj się umrzeć, czyli Opamiętanie„. Okazuje się, że to, co nas spotyka, układa się w pewnego rodzaju model pełen fraktali, czyli powtarzających się elementów. Czasami są to przepiękne fraktale a czasami wręcz przeciwnie, tak czy siak naprawdę warto się nad nimi zastanowić.
Niestety ze szczerością wśród nas nie jest najlepiej. Są tacy, których nawet przed sobą na to nie stać, a żeby jeszcze zrobić to publicznie?! Zgroza i jeszcze raz zgroza!!! Dlatego w mediach społecznościowych występują pod dziwnymi pseudonimami, za którymi chowają swoją prawdziwą naturę, być może zbyt wrażliwą, żeby wystawiać się na oceny innych. Jak zauważyliście, ja zawsze podpisuję się pełnym nazwiskiem nawet pod zdawkowymi komentarzami i jakoś nie odniosłem z tego powodu żadnej krzywdy, przynajmniej dotychczas. Wręcz przeciwnie. Coraz częściej spotyka mnie coś naprawdę przyjemnego, co dodaje skrzydeł.
Coś takiego spotkało mnie dosłownie kilka dni temu. Zadzwoniła do mnie była patientka z dalekiego miasta, prosząc o spotkanie. Niechętnie zgadzam się na takie coś, bo przecież na moich sesjach dzielę się z patientami wszystkim narzędziami, jakie znam i które uznałem za warte stosowania. Mówię o tym szczerze: po skończeniu sesji piłka jest po Waszej stronie i dalsze wizyty nie mają sensu. Czasami jednak patient wymusza na mnie taką sesję wzmacniającą i dokładnie tak było w przypadku „Marysi”.
Zjawiła się u mnie rok temu, mniej więcej, na wózku inwalidzkim z ciężką chorobą nowotworową. Nie zapytałem jej „Chcesz mieć raka?” – ona go miala jak cholera! Przerzuty, zaatakowane kości i nie tylko, podprogowa kondycja psychiczna – full wypas! Lekarze onkolodzy stwierdzili, że gdy przeżyje, to będzie cud, ale z wózka już nie zejdzie do końca życia. Marysia jednak jest nie tylko piekielnie inteligentna i uduchowiona, ale równie pracowita. Bez względu na ból i zniechęcenie skrupulatnie robiła wszystko, co trzeba, zmieniła sposób odżywiania, spania, wypoczywania, modlenia się a co najważniejsze – myślenia. Prawdę mówiąc, zmieniła wszystko, a nade wszystko próbowała przeróżnych metod uzdrawiania, nie tylko tych, które dostała ode mnie. Nawet z „chemii” nie zrezygnowała, tyle że trzymała rękę na pulsie, sprawdzała onkologa i wybrała taką, która według niej będzie jej najlepiej służyć. Owszem, dożylne wlewy z witamin i glutationu, które zastosowała, mogły zniwelować skutki uboczne chemii, poprawiły jej formę i samopoczucie, ale to tylko konsekwencja najważniejszej decyzji: po prostu wzięła odpowiedzialność za swoje zdrowie!
Spodziewałem się zatem, że do gabinetu wjedzie na wózku popychanym przez jej partnera. Gdy więc odezwał się dzwonek i weszła super laska, na swoich własnych nogach, żuchwa opadła mi na podłogę razem ze szczęką! Tego się naprawdę nie spodziewałem… wróć! Spodziewałem się, że może być nieźle, ale żeby aż tak?! Chwyciłem za aparat i natychmiast zrobiłem fotkę. Ukryłem jej twarz, bo Marysia uważa, że rok to za wcześnie na tryumf, ale w swoim czasie nie tylko pokaże twarz, ale również prawdziwe imię i nazwisko, a także nakręcimy filmik! Ja jednak piszę o tym od razu, bo w moim sercu kwitnie radość! Jest jej dużo, bo przynoszą mi ją patientci tacy jak Marysia! I jest ich coraz więcej i wszyscy odpowiedzieli sobie na pytanie „Chcesz mieć raka?”. A ta fotka niech będzie przesłaniem do tych, którzy uważają, że są na samym dnie czarnej nowotworowej dupy, z której nie ma wyjścia! Otóż jest! Popatrz na Marysię i spróbuj sobie uzmysłowić co może zrobić z sobą w ciągu roku patient nowotworowy! Jeśli tylko tego chce!!!