Z cyklu: Pokochać siebie (1)
Pokochać siebie – każdy to rozumie inaczej, ale najczęściej nie czuje się z tym dobrze i podchodzi do takiej miłości z rezerwą. Większość moich rodaków od razu czuje w kieszeni zaciśniętą pięść. Może dlatego, że mają dużą trudność ze słowem miłość. Jeszcze niedawno nie mówiło się, kocham, tak po prostu, nawet gdy się bardzo kochało. Jak ktoś kochał, to kochał po cichu. Wyobraźcie sobie, że nigdy nie usłyszałem tego słowa od mojej mamy, nie mówiąc o ojcu. A przecież czułem ich miłość przez całe życie! Ale żeby o tym mówić?
Pragniemy miłości, szukamy jej, zabiegamy o nią, ale przed innymi udajemy twardzieli. Miłość? Ja zabiegam o miłość? Wystarczy, żeby mnie szanowali. Szacunek to jedno, ale pod tą maską kryje się często pragnienie aprobaty i miłości. Zabiegasz o miłość, ale nie chcesz tego tak nazwać, aby nie uchodzić za cieniasa! Ale aprobata innych to co innego, prawda? Zależy ci na tym, żeby cię wszyscy lubili i świadomie lub nie, poświęcasz dużo czasu i wysiłku na pozyskiwanie akceptacji innych. Nie widzę w tym niczego złego, tylko… ten czas i wysiłek. Jeśli to kosztuje tyle wysiłku to znaczy, że uznanie innych jest absolutną potrzebą w twoim życiu!
Jeśli tak jest, masz sporo pracy przed sobą. To raczej pragnienie niż konieczność. Po co ci to? Czy jesteś artystą i wszyscy muszą cię oklaskiwać? Tak, w tym zawodzie to konieczność, bo wyznacznikiem aktorstwa są brawa. Jeśli są większe na wejście niż na wyjście, to zaczynają rosnąć twoje ujemne plusy i będziesz miał coraz mniej propozycji. Problem w tym, że każdy z nas jest w pewnym sensie artystą i podświadomie zabiega o pochwały, oklaski i komplementy. Nikt nie chce z tego zrezygnować! I nie ma takiej potrzeby. Ale gdy zaczynasz myśleć, że twoja wartość zależy od liczby pochwał, które dostajesz, stajesz się niewolnikiem tej potrzeby.
Gdy zabiegasz o uznanie innych, bo bez tego nie możesz żyć i tego nie dostajesz, popadasz w depresję. Miałem sporo patientów, którzy z posępną miną twierdzili, że nikt ich nie lubi. Dopiero gdy zaczęli rozumieć, że ich wartość nie może zależeć od tego, czy brat, sąsiad albo pani z warzywniaka ich pochwali, coś w nich się zmieniało. Wszyscy mają cię popierać i chwalić, bo od tego zależy twoje poczucie wartości? A gdy cię nie pogłaszczą i przytulą, jesteś smutna, jakbyś pojechała do Kutna? Czy twoje poczucie własnej wartości rzeczywiście ma opierać się na czyjejś aprobacie?
Najgorsze są te codzienne batalie o uznanie. Miałem patientki, które żądały pochwał za każdy obiad, za każdą nową sukienkę, za szminkę, której mąż nie zauważył. A gdy nie było zachwytów, były dąsy. Potrzeba aprobaty staje się gigantycznie głupia gdy zabiegasz o aprobatę za wszystko, co zrobisz. Jeśli nosisz w sobie taką potrzebę, masz przechlapane do końca życia. Najważniejsze to nauczyć się kochać siebie nie przez pryzmat tego, co powiedzą inni, ale przez pryzmat tego, kim naprawdę jesteś. Chora potrzeba aprobaty musi zniknąć! To ślepy zaułek, z którego warto wydostać się jak najszybciej.