Bo chleba dosyć, lecz rośnie popyt na igrzyska… – śpiewał kiedyś nieodżałowany Wojtek Młynarski, i to, proszę Państwa, wciąż najcelniejsza recenzja naszej rzeczywistości. Trzeba być zupełnym idiotą, żeby nie zauważyć, jak bardzo zmieniła się Polska przez te dwadzieścia lat, odkąd weszliśmy do Unii Europejskiej. Pomimo większości durnowatych polityków, którzy przewinęli się przez ten czas, chleba naprawdę mamy dosyć, a nasz ukochany i umiłowany kraj pięknieje z roku na rok – widać to nawet przez zabrudzone okulary posła Brauna.
I to, paradoksalnie, jest nudne. Przecież lud pragnie igrzysk, a jeśli czegoś naszym politykom odmówić nie można, to właśnie umiejętności zaspokajania tej potrzeby. Bo czymże innym jest kampania wyborcza, która praktycznie ciągnie się od jesieni? Kandydaci już od dawna nie mają niczego nowego do powiedzenia! Pozbawieni są jakichkolwiek oryginalnych treści, więc wkładają sobie nawzajem kije w szprychy. Elektorat wyje z zachwytu, dziennikarze dyskutują godzinami o tym, kto, komu i jak bardzo dołożył. Jakbyśmy wciąż byli na rzymskim forum, tylko w wersji HD.
To nic nowego – od starożytności igrzyska miały swoje rytuały. Wyścigi rydwanów nie były przecież tylko o szybkości. To był teatr emocji, wspólnoty, napięcia. Kibice wspierali swoich, jakby od tego zależało życie ich dzieci i cena chleba. I właśnie o to chodziło władzy – żebyśmy się ekscytowali, dzielili, kłócili. Bo podziw dla zręczności i wytrzymałości pięknie maskuje to, że ktoś właśnie sięga do naszej kieszeni.
Wymyślono więc olimpiady, maratony, mistrzostwa świata – ale nic, absolutnie nic, nie przebiło wyborów! Gdyby jeszcze była, to rywalizacja szlachetna, oparta na uczciwości i szacunku… Ale gdzie tam! Wybory to dziś emocjonalna corrida – drużyny, barwy, okrzyki, gwizdy. „My kontra oni” – oto mantra naszych czasów. Największe emocje wywołują nie argumenty, tylko faule. I to nie przypadek – bo emocjonalne zaangażowanie to najtańszy klej społeczny. Partie to wiedzą. Media też. I używają go do woli.
Ale ten emocjonalny klej bywa łatwopalny. Kiedy zapłonie – pali wszystko. Relacje, wspólnotę, zdrowy rozsądek, rodzi eskalację agresji i konfliktów. I choć skutki tego bywają negatywne dla społeczeństwa, dla partii politycznych to miód na serce. Bo przecież lepiej rządzi się stadem rozwścieczonych kiboli, niż zgranym zespołem rozsądnych obywateli. A że pożar obejmuje cały kraj? Cóż,… ważne, żeby zgasł po wyborach, a przy kolejnych wyborach znów go rozniecimy.
p.s.
Nie wszyscy pamiętają pierwsze wolne wybory z 4 czerwca 1989 roku. Problem w tym, że wcale nie były wolne, a konsekwencją tych wyborów było wybranie Wojciecha Jaruzelskiego na urząd prezydenta. Stąd ta piosenka, niby dla dzieci, które doskonale się przy niej bawiły, ale pointa wcale nie była wesoła: „Gdy głosy zliczono, z radością stwierdzono, że nowym prezesem znów został Gregory i tak się odbyły pod borem wieczorem nareszcie wolne wybory!” – LEŚNE WYBORY.