MEDYTACJA NAD SMUTKIEM

Z karierą, z karierą tak jak z prostytutką zaczynasz wesoło a po wszystkim smutno.

Żeby być szczęśliwym, nie możemy skupiać się na problemach negatywnych, denerwujących czy destruktywnych. Wypierajmy je, odrzucajmy i zamieniajmy smutne myśli na te o pięknie, doskonałości i harmonii – często spotykam się z takimi radami i niewątpliwe coś takiego może pomóc jeśli jesteśmy gdzieś niziutko na drabinie Hawkinsa i złapaliśmy akurat psychicznego doła. Ale nawet gdy ten myk pomoże, to pomoże na krótko. Z mojego doświadczenia wynika, że warto pomedytować nad smutkiem gdy już nas dopadnie. 

Świat, który nas otacza, jest smutny. Żyjemy w nim, bo taki sobie wybraliśmy, ale przecież nie jesteśmy w nim nieustająco nieszczęśliwi! Gdy dopada nas jakiś smutek czy smuteczek, nie uciekajmy od niego, nie starajmy się jak najszybciej go pozbyć, zajmując się byle czym, aby tylko o nim zapomnieć. Wszystko, co nam się przydarza, ma swoją głębię i warto ją dostrzec, wejść w nią, poznać, zrozumieć. Niektórzy będą zaskoczeni podczas medytacji nad swoim smutkiem, odkrywając jego sekrety, a mogą być niezwykle cenne dla naszego rozwoju. Gdy je odkryjemy, smutek zniknie, pojawi się ulga a może nawet radość. Smutek zrobił swoje, smutek może odejść, bo wykonał swoje zadanie. 

Nie ma najmniejszego powodu, aby zamartwiać się nad wynikiem tzw. wyborów. Sztuczna i niezwykle kosztowna kampania wyborcza służy jedynie do wytrącenia nas z równowagi, zdenerwowania, zmuszania do wściekłości i walki. Czy naprawdę chcesz włączać się w walkę nowych elit? Chyba że aspirujesz do wejścia w ich grono i nauczyłeś się już kłamać, oszukiwać, bajerować innych w imię swojej kariery politycznej. Nie mam nic przeciwko temu, jeśli masz potrzebę doświadczania czegoś tak negatywnego – doświadczaj! Będziesz musiał być kolejnym miernym, ale wiernym, bo inaczej polityka wypluje cię obolałego i przegranego. Jak mówi prof. Ryszard Zajączkowski: raz maseczka raz wstążeczka – to obowiązująca reguła politycznej kariery.

Wystarczy pomedytować nad „wyborami”, wejść w ich głębię, żeby dojść do wniosku, że nie ma czym się smucić, bo nie mamy realnego wpływu na ich wynik. Jeśli nie pójdziemy głosować, przegramy, jeśli pójdziemy, też przegramy, bo te „wybory” są fałszowane na wszystkich poziomach. Od możliwości startu w wyborach, poprzez finansowanie kampanii, mniej lub bardziej uczciwą komisję wyborczą i zawsze nieuczciwe liczenie głosów. Do sejmu wejdzie kandydat z tej listy co trzeba nawet gdy Twój kandydat ma trzy razy więcej głosów niż on. Ale jest nie z tej listy, co trzeba. Taki mamy klimat! A więc nie pójść?

To byłoby jedyne, najlepsze wyjście gdyby wszyscy wyborcy byli na tym samym poziomie rozwoju. Ale nie są i nigdy nie będą! Dlatego mają absolutne prawo do swojej decyzji czy głosować i na kogo głosować! Nie możemy mieć najmniejszego żalu do kogoś, kto głosuje na PiS, albo Platformę, czy Hołownię, a nawet Konfederację… To nieistotne, która z małych list wyborczych jest wtyką Kaczyńskiego, a która Tuska, bo do tego sprowadzają się te wybory. Każdy głosuje lub nie głosuje  zgodnie z poziomem swojej świadomości. I tak ma być! Gdy to już dojdzie do naszej świadomości, smutek zniknie, bez względu na wynik „wyborów”. Zamiast smutku pojawi się radość a zamiast gniewu współczucie. Jak twierdzi Osho tak działa wewnętrzna alchemia: przemiana negatywnego w pozytywne, przemiana metalu nieszlachetnego w złoto.

p.s.

Ta piosenka zaprowadziła mnie na festiwal piosenki w Opolu w roku 1984. Na wcześniejszych koncertach publiczność reagowała na nią niezwykle emocjonalnie i zwyczajowo pokazywała „zajączka”, co doprowadzało do wściekłości lokalnych cenzorów, którzy często blokowali występ. Pomimo pieczątki „ocenzurowano” cenzora z Mysiej, z którym byłem już „zakolegowany”. W Opolu też nie zezwolono mi jej zaśpiewać, pomimo tego, że koncert nie był transmitowany przez TVP ze względu na jej bojkot. Od początku miałem z nią kłopot, nawet w ZAiKS-ie nie chcieli jej zarejestrować bez zgody twórcy oryginalnej postaci Piszczyka, pana Jerzego Stefana Stawińskiego (Zezowate szczęście).  Spotkałem się więc z panem Jerzym w jego domu, zaśpiewałem piosenkę a Capella, a on powiedział – Ma pan moją absolutną zgodę! To studyjne nagranie jest późniejsze i według mnie niezbyt dobre. Wykonania estradowe były niezwykle dramatyczne, a gdy mi akompaniował taki mistrz jak np. Janusz Sent – nabierały ogromnego znaczenia. Niestety, żadne nie zostało zarejestrowane, ani kamer, ani I-fonów w prywatnych rękach jeszcze wtedy nie było.  PISZCZYK STORY.

Subscribe
Powiadom o
guest

12 komentarzy
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments