Monika Irsmanbet
Kobiety, ich moce, kreacje, wiry, a także niszczenie, umniejszanie, tępienie, topienie, palenie i torturowanie były ostatnio wątkiem przewodnim. Dziś znowu będzie o pewnej niezwykłej, przepięknej, nadludzko ponętnej dziewczynie, kobiecie – nastolatce. Esmeralda. Jej historia nie jest obca nikomu, kto kocha baje. Jej taniec i ruch, który wprawiał w osłupienie nie tylko mieszkańców Paryża, dziś jest moją inspiracją. Uważana za Cygankę, czarownicę, wiedźmę, morderczynię, zawisła na szubienicy. Nie miała nawet 18 lat. Zanim jednak ten potwornie kłamliwy wyrok został wykonany, tzw. hiszpański but inkwizytorów zmiażdżył jej dziecięce stopy, aby już nigdy nie mogła tańczyć i kusić szatana.
W tej okrutnej opowieści zafascynowało mnie coś innego. Esmeraldę kochał ktoś, a ona kochała innego, który nie kochał – znamy to doskonale. Nie będę zatrzymywać się nad postacią kapitana, który o jej miłości nie wiedział nic i który tak obłędnie piękny, urokliwy, błyszczący i szarmancki łamał serca kobiet, w tym Esmeraldy. Druga postać to kapłan Frollo, którego miłość przesycona nieopisanym pożądaniem doprowadza go do obłędu, szaleństwa i na końcu śmierci. To on, z powodu odrzuconej miłości skazuje ją na tortury i śmierć na szubienicy. Dziwna ta miłość. O nim również tylko wspomnę. Jest i Quasimodo, dzwonnik, który kocha całym swoim kalekim sercem. Nie ciało dziewczyny a jej serce ogromne, które kiedyś uratowało go od śmierci. Kocha, wielbi, czci, gloryfikuje i adoruje. Jest rycerzem starego kodeksu, jest zatopiony w świętej męskości. To on oddaje jej serce i duszę i cierpi okrutnie, gdy dziewczyna tęsknym wzrokiem patrzy z okien katedry na błyszczącego konia kapitana. – Przynieść ci go tutaj? – pyta i zawiera w tym całą swoją rozpacz, która łamie serce czytelnika.
Pewnego dnia Quasi przyniósł dziewczynie dwa dzbanki z kwiatami. Jeden stary, obłupany i bez ucha. Kwiaty w nim były piękne, zdrowe, żywe, pachnące. Drugi dzban był śliczny, kryształowy, mieniący się tęczą, ale był pęknięty i wyciekająca woda doprowadziła kwiaty do śmierci. To właśnie jest ta chwila, nad którą dziś się pochylam. O losie, o świecie pełnym plastiku, huku, fałszu i bizantyjskiego przepychu. Na co patrzymy, wybierając życiowe drogi? Jakże łatwo pociąga nas namiastka, tandeta, imitacja, substytut, przedświt. Jakże łatwo kusi nas marka, rasowość i światło.
Wybieramy na dziś, na łatwo, na szybko, na przyjemnie. Kupa w złotku, która jest dostępna już, bez trudu, bez wysiłku, pracy czy wyrzeczenia. Dwa dzbanki to dziś nasze wybory. Światło czy czerń? Życie czy śmierć? O plastikowy świecie, jakżeś ty nie mój. Klaszczemy, patrząc na słonie w cyrku, na psy na wystawach, na małe księżniczki paradujące przed oczami obleśnych męskich spojrzeń. Wszystko jest nasze i chcemy więcej. Władzy, materii i dobra. Cieszą nas rozmiary ciała, aut, domów i prywatnych plaży. O świecie jakżeś ty nie mój. Jakżeż mi tęskno do tych łąk zielonych, do tych pagórków leśnych, do tych ognisk indiańskich.
Przenoś moją duszę utęsknioną baśni ukochana, bo tutaj nie ma życia, którego tak pragnę. Gdzie wilki wyją swobodnie, gdzie orły szybują, gdzie zające nie boją się życia. Przenoś mnie tam, gdzie schroniska nie istnieją, rzeźnie nie mają pracy, a psy nie noszą spinek na swoich głowach. Tam chcę być, tam chcę wrócić. Tam, gdzie delfiny do mnie mówią, a drzewa i kamienie nie milczą. O plastikowy świecie pustych słów, gadziego seksu i miłości, która nic o miłości nie wie. Połącz mnie znowu z kosmiczną osią, galaktycznym rdzeniem i drzewem życia, które łączy niebo i ziemię. Do świata bez dominacji fizycznej, psychicznej, seksualnej na kobietach, dzieciach i zwierzętach. Tańcz Esmeraldo, tańcz i twórz wir. Dołączam do Ciebie i razem obalajmy ten mały matrix zła. Wracajmy do Gaju Bogini.