Długo się zastanawiałem czy przedstawić Państwu suchary z biesiadnego archiwum, ale pomyślałem, że ta mała, ale cudowna grupa słuchaczy moich piosenek zasługuje na mój szczery portret z dawnych lat. Zostawiając na boku ich obyczajową i sentymentalną jakość, to właśnie te piosenki pozwoliły mi zarobić naprawdę duże pieniądze. Skąd ten pomysł? Z biedy. Żeby jednak zrozumieć motywację, chcę Państwu najpierw przedstawić ówczesną sytuację.
Jest rok 1989. Socjalizm odchodzi na śmietnik historii a wraz z nim dotychczasowa mniejsza lub większa, ale jednak stabilizacja. Dla mnie, artysty estradowego tamtych czasów, oznaczało to coraz bardziej mizerną, a w zasadzie schyłkową działalność kabaretów warszawskich: Hani Bielickiej, Wicherka czy „Szerszenia”. Gwałtowne kończyły się moje możliwości zarabiania. Charytatywne koncerty na rzecz „Solidarności” były wspaniałe, tyle że oprócz dyplomów od Jacka Kuronia nie przynosiły żadnych pieniędzy. A żyć trzeba.
Rynek zdominowała wtedy piosenka chodnikowa i biesiadna, daleka od tego, co proponowałem na scenie – zostałem więc bezrobotnym. Na domiar złego odezwał się mój niestabilny kręgosłup… Zaczęło być nieciekawie. Gdy tak leżałem na łożu boleści zastanawiając się jak przekręcić się z boku na bok, przyjechał do mnie Stasiek Wielanek, z którym zaprzyjaźniłem się wcześniej podczas wspólnych koncertów po Polsce. Napisałem dla Kapeli Warszawskiej kilka lekko sprośnych tekstów pod pseudonimem, ale Staśkowi wciąż było mało. Nie chciał odpuścić, a Stasiek miał taką siłę przekonywania, że już po dwóch butelkach wyciągnął mnie z łóżka, żeby namówić do czegoś wtedy dla mnie absolutnie absurdalnego.
- – Nagraj coś dla ludzi, jakieś majteczki w kropeczki, białe misie, bo inaczej zdechniesz z głodu! – przekonywał. – A jak chcesz ,to idź do Kuronia, niech ci da zupkę za ten twój „Dyskretny urok czerwonej burżuazji”.
- – Ja mam śpiewać o majteczkach? To wolę naprawdę zdechnąć z głodu. Takie piosenki można sparodiować, a nie śpiewać!
- – No to sparodiuj! Przecież umiesz napisać śmieszny tekst. Pisz o tym, o czym ludzie chcą najbardziej słuchać!
Obydwaj spojrzeliśmy na stół, gdzie stała kolejna prawie już pusta butelka. I ta butelka stała się podmiotem lirycznym moich piosenek biesiadnych. W zbiorze znalazły się te znane i popularne od lat oraz zupełnie nowe, które dopisałem i nagrałem jako pastisze. Ich siła okazała się ogromna, były sprzedawane na każdym bazarze, a ja zarobiłem na dom w Warszawie i jeszcze mi zostało na porządną starość pod palmami i drinkami z parasolką. Co prawda doradcy finansowi ograbili mnie ze wszystkich oszczędności co do złotówki, więc ze starości pod palmami i drinkami nic nie wyszło, ale dom został i mieszkam w nim do dziś. Posłuchajcie zatem piosenki, od której zaczęło się to całe moje biesiadne szaleństwo: WÓDKO, WÓDECZKO, WÓDKO