POZNAJ SWOJĄ MISJĘ (dla zdrowotności)

Czym się różni misja, z jaką przychodzimy na Ziemię od celu życia? Przykładem będzie przypadek Mariana Dryglasa, mistrza świata w podnoszeniu ciężarów.

Czy już wiesz, jaką masz misję, z jaką pojawiłaś(eś) się na planecie Ziemia? Większość z nas doskonale wie, jaki ma cel na dziś, na jutro, na ten rok, na dziesięć lat, ale cele się zmieniają a misja nie. Czy koniecznie musimy znać swoją misję, aby szczęśliwie przejść przez swoje życie? Tak! Żeby szczęśliwie przeżyć, musimy ją znać. Po co cierpieć niepotrzebnie? Jeśli idziemy przez życie niezgodnie ze swoją misją, życie jest trudne, męczące a często koszmarne. To ból spycha nas z tej ścieżki kwantowej, na której jesteśmy, aby wybrać inną, bliżej naszej misji. Gdy tego nie zrobimy, nic nam nie wychodzi dobrze, chorujemy, albo spotyka nas coś naprawdę dramatycznego. Im dalej jesteśmy od swojej misji, tym choroby są poważniejsze a zdarzenia bardziej przełomowe. 

Ktoś zachorował na raka i wyzdrowiał, a ktoś inny umarł. Cóż, taki jego los? Niekoniecznie. Losem nazywamy to wszystko, co napotykamy na naszej drodze życia, dobre i złe. Wiemy już, że nic obiektywnie nie jest złe lub dobre, to my sami nadajemy taką czy inną wartość, biorąc pod uwagę, czy to, co nas spotyka, służy nam lub nie. Zilustruję to przykładem Mariana Tadeusza Dryglasa, o którym opowiedział kiedyś Wojciech Sumliński. To piękna historia, która zapadła głęboko w moje pole serca więc jestem pewien, że zawibruje również w Waszych.

Marian Dryglas trenował podnoszenie ciężarów w Gdańsku i był w tym naprawdę dobry. Ocierał się o światowe rekordy i w roku 1980 przewidywano, że zostanie medalistą olimpijskim. Pewnego dnia przyjechał na ślub krewnego do Białej Podlaskiej, ale musiał tego dnia wracać. Wiecie, jak to jest na weselu. Gdy się zorientował, że jest późno, pognał na dworzec, skąd właśnie odjeżdżał ostatni pociąg. Zaczął za nim biec, dogonił ostatni wagon, złapał za jakąś rurę i… ocknął się w szpitalu. Gdy dowiedział się, że urwało mu nogę od uda w dół, myślał tylko o jednym – samobójstwo! Jedna z pielęgniarek odkryła jego myśli, zaczęła z nim rozmawiać i wybijać mu z głowy te samobójcze myśli. Wybijała, wybijała i wybijała, aż za niego wyszła. I jeszcze namówiła go, żeby wrócili na wieś, na Podlasie, gdzie zamieszkali wychowując czwórkę dzieciaków.

Dryglas imponował chłopakom ze wsi, nazywali go mistrzem i w końcu poprosili mistrza, aby zechciał ich trenować. Zgodził się, ale postawił warunek: żadnego palenia i picia! Poszła fama, zebrało się 150 chłopców, znalazła się jakaś pusta stodoła… Mistrz uczył ich nie tylko techniki podnoszenia ciężarów, ale również kształtował ich charaktery. Z wzajemnością, bo zapał tych dzieciaków kształtował również Mariana. Zaczął więc ćwiczyć razem z nimi… leżąc! Wyciskał sztangi na leżąco i wkrótce został mistrzem Polski, potem mistrzem Europy i w końcu mistrzem świata. Zyskał ogromną sławę, objechał cały świat, a na festiwalu filmowym w Cannes siłował się na rękę ze Schwarzeneggerem i Stallone. I obu położył!

Wciąż mieszka na Podlasiu a jego hobby to konie i bryczki. Znaleźli się sponsorzy, którzy pomogli mu na starcie, więc teraz obwozi turystów po Podlasiu i jest podobno przeszczęśliwy. – Gdybym dogonił ten pociąg – wspomina – wsiadłbym do innego życia, ale nie mogłoby być lepsze. Gdybym nie dogonił pociągu, też miałbym inne, ale ja się znalazłem dokładnie w tym czasie w tym miejscu, gdzie miałem się znaleźć. Największa tragedia życia okazała się moim największym błogosławieństwem. Marian być może już wie, że wypadek na dworcu umożliwił mu wejście na ścieżkę zgodną z jego misją, na której spotkał swoją żonę. Misję można jednak odnaleźć w mniej tragicznych okolicznościach, ale o tym za tydzień, w kolejnym piątku dla zdrowotności. Słonecznego, pierwszego wiosennego weekendu życzę.

Subscribe
Powiadom o
guest

13 komentarzy
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments